„Tragedia na plebanii”
Na łamach „Gazety Krakowskiej” z 9 sierpnia 2002 roku w edycji ogólnomałopolskiej ukazał się obszerny reportaż „Tragedia na plebanii”.
Dziennikarz Henryk Szewczyk tak relacjonuje w
nim wydarzenia związane z bestialskim mordem popełnionym na ks. kan. Józefie
Jamrozie:
„-Pani prokurator z Oławy twierdzi, że na ciele brata były plamy opadowe, o nie
bicia i duszenia – mówią Władysława i Barbara Jamróz z Mszany Dolnej. Siostry
zmarłego księdza domagają się ekshumacji ciała i ponownej sekcji zwłok,
przeprowadzonej tym razem przez Zakład Medycyny Sądowej w Krakowie. Uważają, że
zmarły w nocy 11 grudnia zeszłego roku ks. Józef Jamróz, proboszcz parafii Jelcz
– Laskowice, został zamordowany przez nieuczciwych współpracowników.
Dwie kobiety w ciężkiej żałobie czekały na mnie w miniony poniedziałek
dziennikarza „Krakowskiej” w skromnym, rodzinnym domku w Mszanie Dolnej.
Wyciągają z szafy ornat po ks. Józefie i płaczą: brat był dla nich wszystkim.
Młodsza z sióstr Władysława Anna Jamróz jest znaną mszańską poetką.
O pożarze plebanii w parafii Jelcz – Laskowice,
powiat oławski i tragicznej śmierci ks. kanonika Józefa Jamroza w nocy na 11
grudnia ub. r. dużo pisała wrocławska prasa. Pożar dachu plebanii dostrzeżono o
czwartej nad ranem. Ogień gasiło dziesięć jednostek straży pożarnej. Strażacy
znaleźli ciało księdza w przejściu z sypialni do toalety. Ogień tam jeszcze nie
dotarł, ale na ratunek nie było szans. Wyniki sekcji zwłok wskazały na
zaczadzenie, tymczasem już tego samego dnia siostra zmarłego kapłana dzwoniła z
Mszany Dolnej na policję w Jelczu – Laskowicach, że to było morderstwo z zemsty
i rabunku, i pożar upozorowano. Jednak zeznania złożyła dopiero po miesiącu.
Musiała o to prosić prokuraturę.
Ks. Józef Jamróz pochodził z Mszany Dolnej, miał 52 lata, studiował teologię w
seminarium we Wrocławiu i całe Jego 26-letnie życie kapłańskie związane było z
archidiecezją wrocławską. Pracował jako wikariusz na parafiach w Oławie i
Wrocławiu. Był gorliwym i szanowanym przez wiernych kapłanem, o czym świadczą
liczne świadectwa przekazywane na ręce sióstr przez ludzi, którzy się z nim
zetknęli. Słynął ze świetnych kazań. Na jego homilie ciągnęli ludzie z daleka,
był dobrym spowiednikiem, ofiarnie pracował z młodzieżą, zakładał chóry, kółka
ministranckie, woził dzieci na oazy. Parafię w Jelczu – Laskowicach objął w maju
2001 roku. Zastąpił zmarłego po chorobie w młodym wieku ks. Józefa Kijaka, który
proboszczował tam raptem półtora roku.... poprzedniego proboszcza skonfliktowani
z nim parafianie związali, zawieźli do Wrocławia i wysadzili pod kurią.
Jelcz – Laskowice, położone nad Odrą 25 kilometrów od Wrocławia, to jedno z
najmłodszych miast w Polsce, powstałe w 1988 roku z połączenia dwóch wsi. W
herbie ma logo fabryki autobusów jelcz, wizytówki 20 – tysięcznego miasteczka.
Żyje tu już trzecie pokolenie powojennych osadników zza Buga, doświadczonych
mordami UPA, często z mieszanych rodzin.
Zaraz po objęciu parafii ks. Józef skarżył się
siostrom na to co zastał. Parafia biedna i zadłużona, deszcz się leje przez
dopiero co remontowany dach, nie układa się współpraca z Radą Parafialną, jej
członkowie myślą o sobie, a nie dobru parafii. Panowały tu osobliwe obyczaje. –
Brat ze zdumieniem dowiedział się – opowiada Władysława Jamróz - że tacę z
jednej niedzieli miesiąca, przeznaczoną na remonty członkowie Rady Parafialnej
biorą dla siebie. Obiecywali, że co będzie trzeba, to zrobią w kościele,
tymczasem zawyżali rachunki za wino mszalne i komunikanty. Zwyczajnie kradli.
Ksiądz Jamróz mówił, że to się musi zmienić, gdyż na koniec roku chce się
rozliczyć przed parafianami ze składek. – To wtedy usłyszał, ze nie doczeka
końca roku i nie doczekał – dodaje pani Władysława. Kilka dni przed pożarem
policja umorzyła dochodzenie w sprawie nieprawidłowości podatkowych, powstałych
wcześniej, gdy pod nieobecność chorego proboszcza rządziła Rada Parafialna.
Chodziło o to, że ktoś wykazał przed urzędem podatkowym darowizny do odpisu
przekazane na parafię, a takie pieniądze nie wpłynęły do kasy parafialnej,
dokumenty zaginęły.
Jesienią zeszłego roku Władysława Jamróz
odwiedziła brata. – Bał się – wspomina. – Mówił , że jest szantażowany i oni go
zabiją. Brat nie chciał nawet, żebym nocowała na plebanii, mówił, że oboje
zginiemy.
Ksiądz Józef odprawił gosposię poprzedniego proboszcza, po tym jak zażądała
podwyżki i też się komuś naraził. W końcu pojechał do biskupa, który doradził mu
rozwiązać Radę Parafialną.
- Parę dni przed pożarem zdechł na plebanii
tresowany, groźny pies. Nie brał jedzenia od obcych, wyglądało to na otrucie,
zwierzę nagle straciło czucie w łapach. Feralnego dnia ks. Jamróz odprawiał
wieczorną mszę krócej niż zazwyczaj. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. W nocy
ktoś widział światło na poddaszu plebanii.
Podczas uroczystości żałobnych w Oławie biskup z Wrocławia mówił, że to trudna
do przyjęcia, przedwczesna śmierć, z którą jednak trzeba się pogodzić, nic złego
nie sugerował. Siostry zauważyły na twarzy i głowie leżącego w otwartej trumnie
brata ślady bicia i duszenia. Pomimo dużej warstwy pudru dostrzegły krzywą pręgę
pod oczami i złamany nos. Zrobiły zdjęcia. Wtedy do Barbary Jamróz podeszła
pewna kobieta. – Nie róbcie nic – szeptała na ucho. – Nie zgłaszajcie na żadną
policję, bo zamordują was tak jak brata. To oni go szantażowali, pilnowali na
plebanii, ostatnio nie pozwolili mu nawet światła świecić. To jest mafia –nie
wiadomo ostrzegała czy groziła ta kobieta.
Siostry wymogły na biskupie, że ciało przewieziono do Mszany Dolnej. Ksiądz
Jamróz spoczął obok rodziców na cmentarzu parafialnym. W dniu pogrzebu
członkowie Rady Parafialnej w Jelczu – Laskowicach zerwali plomby na
pogorzelisku i robili „porządki”. Więcej było takich dziwnych zdarzeń.
Od początku siostry Jamróz wskazywały na nieudolność organów ścigania.
Dochodzenia prowadziła policja w Jelczu – Laskowicach pod nadzorem Prokuratury
Rejonowej w Oławie. Pani prokurator od razu skłaniała się do wersji o ogniu
zaprószonym od wadliwej instalacji kominowej i śmierci kapłana przez zatrucie
dwutlenkiem węgla, co miała potwierdzić sekcja zwłok. Pani prokurator
zapewniała, że zeznania innych świadków nie potwierdzają wersji o konflikcie
proboszcza z Radą Parafialną i kierowanych pod jego adresem groźbach. Dopiero po
sejmowej interpelacji posła Stanisława Papieża z Krakowa (Liga Polskich Rodzin),
19 czerwca minister sprawiedliwości polecił przekazać materiały sprawy do
Wydziału Nadzoru Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu. Pani minister obiecała
rzetelnie rozpatrzyć wnioski dowodowe rodziny zmarłego kapłana. W ostatnich
pismach do prokuratury siostry domagają się ekshumacji ciała i ponownej sekcji
zwłok, tym razem w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie oraz analizy
pośmiertnych zdjęć brata. Władysława i Barbara Jamróz pytają, co się stało z
odzieżą zmarłego, dlaczego nie przeprowadzono ekspertyz, co z pościelą i meblami
oraz precozjami i cennymi pamiątkami prymicyjnymi księdza, które zniknęły z
plebanii. Podejrzewają celowe zacieranie śladów zbrodni i podpalenie, gdyż
instalacja kominowa była nowa, świeżo sprawdzona przez kominiarza.
Następca ks. Józefa Jamroza nie chciał ze mną
rozmawiać. Odesłał mnie do kurii wrocławskiej i prokuratury. – Przyszedłem tu po
pożarze i śmierci księdza Józefa –tłumaczył.
-Czy ksiądz się nie boi, trzej poprzednicy bardzo krótko pracowali na tej
parafii, dwóch zmarło w zagadkowych okolicznościach ?
-A czy pan się nie boi na ulicy w czasach takiego bandytyzmu i terroryzmu –
odpowiedział pytaniem nowy proboszcz parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika
w Jelczu – Laskowicach. Dodał, że gdzie są ludzie – potrzebny jest ksiądz i nie
ma czasu zastanawiać się nad swoim bezpieczeństwem.
-Muszę odbudować duszparsterstwo w parafii, postawić nową plebanię, mieszkam
kątem, spaliły się księgi parafialne, wszystko trzeba odtworzyć – skarży się.
Z byłym przewodniczącym Rady Parafialnej, który na spółkę z resztą kompani miał
defraudować parafialne pieniądze i grozić zmarłemu, nie udało mi się
skontaktować.
Z siostrami zmarłego księdza skontaktował mnie doświadczony policjant z
Limanowej. Jego zdaniem sprawa jest mocno podejrzana. – Bardzo nieprofesjonalne
dochodzenie, jak można było zniszczyć tyle śladów i nie próbować znaleźć
odpowiedzi na tyle kluczowych pytań ? – dziwi się.”
Dziennikarze z Podhala też bili się o sprawę. Za wszelką cenę chcieli pomóc w
ujawnieniu prawdy.
25 sierpnia 2002 roku Tygodnik „Nasze Strony” zamieścił obszerny artykuł
dziennikarza podpisanego inicjałami „(RM)”.
W artykule zatytułowanym: „Odnajdziemy morderców brata” czytamy: „Władysława i
Barbara Jamróz z Mszany Dolnej prowadzą prywatne śledztwo w sprawie śmierci
brata – księdza Józefa Jamroza. Kobiety są przekonane, że ich brat został
napadnięty, obrabowany i brutalnie zamordowany, a plebanię, na której mieszkał,
podpalono. Prokuratura rejonowa w Oławie jest innego zdania.
-Tylko Bóg wie jak bardzo cierpimy. Ta tragedia zmieniła nasze życie – przyznają
siostry Jamróz. – Od miesięcy stoimy pod krzyżem sięgającym od ziemi do nieba.
Ale musimy nieść nasze cierpienie. Musimy walczyć.
-Ciągle płaczę. Nie umiem pohamować łez. Schudłam, życie przestało mnie cieszyć.
Wszystko stało się tak szybko – dodaje pani Barbara, siostra księdza. Po jej
policzkach spływają łzy.
-Był cudownym człowiekiem. Kochał ludzi. Nie przeszedł obojętnie obok cierpienia
drugiego człowieka. Ufał ludziom. Każdy człowiek był dla niego ważny – wspomina
Władysława Jamróz.
Ksiądz Józef Jamróz urodził się i wychował w Mszanie Dolnej. Po ukończeniu
gimnazjum, wstąpił do seminarium duchownego we Wrocławiu. Kończąc je, na trwałe
związał się z archidiecezją wrocławską, gdzie pracował przez kolejne 26 lat.
Pobożny, spokojny, cichy
- tak opisuje księdza Józefa Jamroza dziekan parafii Miłosierdzia Bożego w
Oławie ks. Stanisław Bijak. – Cieszył się dobrą opinią wśród parafian. Nie było
skarg na niego. Ale wiadomo, nie ma takiego człowieka , który by się wszystkim
podobał...
-Był kapłanem z powołania – dodaje pani Barbara, siostra zmarłego księdza. -Już
jako dziecko mówił, że zostanie księdzem.
W maju ubiegłego roku ksiądz Jamróz objął probostwo parafii p.w. św. Stanisława
Biskupa i Męczennika w Jelczu – Laskowicach k/ Wrocławia. Pracował tam siedem
miesięcy.
-Po jego śmierci rozmawialiśmy z jego parafianami – wspomina pani Władysława. –
Ludzie mówili nam, jak bardzo go lubili.
Słynął z pięknych kazań.
Założył chór dziecięcy, spotykał się z oazą, organizował misteria, pomagał
dzieciom z domu dziecka, odmalował kościół, założył nowe nagłośnienie,
ogrzewanie, kupił kostkę brukową, wyremontował plebanię. A wszystko to zaledwie
w ciągu niewiele ponad pół roku – wylicza siostra Barbara. W nocy z 10 na 11
grudnia, około godziny 3, w kancelarii parafialnej na plebanii wybuchł pożar.
Ogień opalił kilka pomieszczeń, spaliła się część dachu budynku. W środku, pod
drzwiami sypialni strażacy znaleźli zwłoki księdza Jamroza.
O pożarze na plebanii i śmierci brata siostry dowiedziały się z mediów. – Nie
mogłam w to uwierzyć. Trudno mi było złapać oddech – wspomina pani Władysława.
Na ich prośbę ks. Józefa Jamroza pochowano na cmentarzu parafialnym w Mszanie
Dolnej. W pierwszych doniesieniach policja informowała o zaprószeniu ognia,
samoistnym pożarze, a za wstępną przyczynę śmierci księdza policja uznała
zaczadzenie. Śledztwo w tej sprawie wszczęła Prokuratura Rejonowa w Oławie.
Zdaniem prokuratora Karola Mykietyna jest ono „kłopotliwe”, bowiem sprawa jest
obiektem szerokiego zainteresowania mediów. – Planujemy zakończyć śledztwo już
we wrześniu –informuje prokurator Mykietyn. – Do tego czasu wstrzymuję z
jakimikolwiek komentarzami.
Od miesięcy siostry Jamróz na bieżąco śledzą
poczynania oławskiej prokuratury. Dodatkowo same ustalają fakty, zbierają
dowody, rozmawiają z ludźmi, wyciągają wnioski. Sprawą zainteresowały posłów,
adwokatów, media. Utworzyły nawet stronę internetową poświęconą zmarłemu bratu (www.morderstwo
. kaplana.nowotarski.pl).
Prowadzą prywatne śledztwo
-Nie mamy wątpliwości. Nasz brat został brutalnie zamordowany – twierdzą siostry. – Bandyci podpalili plebanię, bo chcieli zatrzeć ślady. Musimy doprowadzić do odnalezienia morderców naszego brata – zapewniają. Ich zdaniem prokuratorskie śledztwo prowadzone jest nierzetelnie. –Prokurator nie uwzględnia ani zabójstwa, ani napadu, ani kradzieży, podpalenia, z góry przyjmując, że śmierć nastąpiła wskutek zaczadzenia, podczas samoistnego pożaru – oburza się pani Barbara.
Siostry zwracają uwagę, że w sprawie jest wiele niejasności. –Świadczą one o jakimś spisku – spekuluje pani Władysława. – Samoistny pożar ? Przecież na plebanii była sprawna instalacja elektryczna, a centralne ogrzewanie brat wymienił kilka miesięcy wcześniej. Zaczadzenie ? Przecież w każdej chwili mógł wyskoczyć przez okno. To tylko 2-3 metry nad ziemią. Brat był wysportowany. A we śnie nie mógł się zaczadzić, bo przecież nie znaleziono go w łóżku. Po wyciągnięciu ciała brata z plebanii , ktoś przebrał go w koszulkę i spodnie. Ktoś chciał dowieść, że do pożaru doszło, gdy brat spał. Tymczasem na zdjęciach policyjnych wyraźnie widać, że brat ma białe ręce, a tylko dłonie oczadzone. To oznacza, że gdy doszło do pożaru, ubrany był w sweter lub sutannę. Potwierdza to jeden z obecnych na miejscu lekarzy. A to nie jest ubranie, w którym człowiek idzie spać. Czyli nie spał, gdy wybuchł pożar...- Dodatkowo z plebanii zginęły pieniądze, kilkadziesiąt tysięcy złotych, za które brat miał niebawem kupić samochód – dodaje pani Barbara. – Dwa złote i jeden srebrny krzyż, porcelana, złote monety, pierścienie, złote łyżeczki – cenne pamiątki z prymicji. Nie zostało nic. Wątpliwości sióstr budzi także sposób oceny obrażeń księdza przez prowadzących śledztwo. – Prokuratura twierdzi, że urazy powstały podczas upadku – wyjaśnia pani Barbara. – A to nieprawda. Przecież na zdjęciach widać, jaki ma złamany nos. Na twarzy ma kilkudziesięciocentymetrową pręgę. Jakby ktoś uderzył go jakąś pałką. Ma liczne obrażenia, zaczerwienienia na szyi. Czy to są ślady powstałe podczas upadku ?... – dziwi się Barbara Jamróz. Jest przekonana, że dziwne ślady na ciele brata powstały w wyniku pobicia.
-Brat często mówił o tym, że nie mógł porozumieć
się z Radą Parafialną. O dziwnych zwyczajach panujących w parafii – wspomina
pani Władysława. – Był konflikt. Brat mówił nam, że mu grożą... – Dopóki
śledztwo jest w toku, nie ujawnię jakie są ustalenia – zaznacza prokurator Karol
Mykietyn. – Teorii sióstr księdza o tym, że było to morderstwo, czy napad
rabunkowy – nie komentuję. Mogę tylko dodać, że biorą one czynny udział w
postępowaniu wyjaśniającym.
Prokurator nie chce ujawnić jaka jest kwalifikacja prawna prowadzonego śledztwa.
Informuje jednak , że postępowanie w sprawie pożaru z 11 grudnia prowadzone jest
„w sprawie”, a nie „:przeciwko komuś”. Oznacza to, że w śledztwie nie ma żadnych
podejrzanych ani zatrzymanych osób. Nikomu też nie postawiono zarzutów. – W
uzasadnieniu zakończonego postępowania będzie wszystko bardzo dokładnie
wyjaśnione – dodaje prokurator Mykietyn.
-Sprawa pożaru na plebanii była bardzo głośna –
zaznacza Jerzy Kamiński, redaktor naczelny „Wiadomości Oławskich”. W Jelczu
huczało od plotek i różnych domysłów. Szczególnie dlatego, że poprzedni ksiądz,
też tu długo nie zagrzał miejsca. Wersje były różne. To, że był konflikt
pomiędzy ks. Jamrozem i Radą Parafialną – to prawda. To , że były jakieś
malwersacje finansowe – to też prawda. Ale sprawa ucichła. Z tego, co wiem,
śledztwo będzie umorzone.
Władysława Anna Jamróz przyznaje, że spodziewa się takiej decyzji. – Ale mimo to
nie poddamy się z siostrą. Będziemy pisać odwołania, zażądamy nowej sekcji
zwłok, ponownego zbadania okoliczności tragedii. Nie popuścimy. Nigdy nie
uwierzymy, że był to nieszczęśliwy wypadek.”