„Umorzona tajemnica”
„Dowody zostały być może całkowicie zaprzepaszczone przez policję i prokuraturę”
31 stycznia 2003 roku na łamach „Dziennika
Polskiego” w edycji ogólnomałpolskiej opublikowano artykuł „Umorzona tajemnica”.
Bardzo istotny jest podtytuł tego artykułu: „Dowody zostały być może całkowicie
zaprzepaszczone przez policję i prokuraturę”.
Dziennikarki: Ewa Kopcik i Elżbieta Borek pojechały do Jelcza – Laskowic i do
Oławy, aby przeprowadzić wywiad w związku z głośną i bulwersującą sprawą
morderstwa popełnionego na ks. kan. Józefie Jamrozie z Mszany Dolnej.
Ich pobyt na „przeklętej ziemi”, na której w bestialski sposób zamordowano
niewinnego i bezbronnego kapłana, zaowocował interesującym artykułem, który
zacytuję poniżej:
„W nocy z 10 na 11 grudnia 2001 roku w pożarze plebanii zginął 52 – letni ksiądz
Józef Jamróz, proboszcz parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Jelczu –
Laskowicach koło Wrocławia.
Kilka godzin później wiadomość trafiła do wszystkich serwisów informacyjnych. W
ten sposób o tragedii dowiedziały się siostry księdza, Władysława i Barbara
Jamróz z Mszany Dolnej. Natychmiast wykręciły numer tamtejszej policji i
prokuratury. Mówiły o pogróżkach kierowanych pod adresem brata, konflikcie z
Radą Parafialną i nadużyciach finansowych w parafii. Jednak nikt z prowadzących
śledztwo nie potraktował poważnie tych informacji.
Na miejscu zdarzenia nie zabezpieczono śladów, dzięki którym można było ustalić
stan faktyczny. Do ekspertyzy trafiły jedynie zamki drzwi wejściowych oraz
miedziane przewody instalacji elektrycznej. Nie dokonano dokładnych oględzin
zwłok księdza, nie zabezpieczono jego ubrania i nie przeszukano wszystkich
pomieszczeń plebanii. Prokurator twierdzi, że nie widziała takiej potrzeby. W
tej sytuacji śledztwo nie mogło zakończyć się inaczej, jak umorzeniem.
Pożar ujawniono o godzinie 4.17 nad ranem. Kiedy dokładnie wybuchł - nie
wiadomo. Piekarz idący do pracy, przechodząc obok plebanii , widział już
płomienie wydobywające się za środka dachu i zawiadomił straż pożarną.
I
Prokurator Renata Procyk – Jonczyk przyjechała
na miejsce po godzinie 8 rano.- Nie pełnię dyżurów w nocy. Przyszłam do pracy o
godzinie 8 i zaraz pojechałam na miejsce zdarzenia. Zrobiliśmy oględziny i parę
minut po 9 zwłoki zostały zabrane przez pracowników zakładu pogrzebowego.
Oględziny zwłok przeprowadził policjant – technik kryminalistyki, nie wezwano w
tym celu biegłego medyka. Pani prokurator nie zabezpieczyła ubrania księdza do
badań.
- Nie widziałam takiej potrzeby – zapewnia Renata Procyk – Jonczyk . – Ubranie
nie miało żadnych zaplamień lub śladów walki. Nie miałam więc podstaw, by je
zabezpieczać. Zresztą pod jakim kątem miałyby być prowadzone badania ? Przecież
śladów krwi nie widziałam.
Być może pani prokurator nie widziała śladów , bo zanim przybyła na miejsce,
ksiądz - wbrew wszelkim zasadom - został przebrany. Z zeznania lekarki karetki
pogotowia, która stwierdziła zgon wynika, że ksiądz Jamróz był kompletnie
ubrany. Miał na sobie ciepły sweter z długimi rękawami, zakrywającymi dłonie do
połowy. Nie wiem, czy miał na sobie jeszcze jakąś kamizelkę, ale wiem, że miał
coś jeszcze, gdyż przypominam sobie podwójne rękawy. Był tak ubrany jakby w
ogóle nie kładł się do snu – zeznawała Hanna Jankowska, lekarz pogotowia
ratunkowego z Oławy.
Podobnie zeznawali dwaj strażacy, którzy wynosili zwłoki z płonącej plebanii.
Tymczasem na policyjnych zdjęciach wykonanych podczas oględzin ksiądz ma na
sobie czerwony podkoszulek z krótkim rękawem i czarne getry. Czyżby komuś
zależało na stworzeniu wrażenia, ze pożar zastał go w łóżku?
- Kiedy przyjechałam na miejsce, ksiądz był już przebrany – przyznaje prokurator
Procyk - Jonczyk. – Miał bawełnianą dresową bluzkę podłożoną pod głowę.
Ściągnęła ją pielęgniarka, która mieszkała obok. Tłumaczyła, że ciało było
rozgrzane, a położono je na zmarzniętej ziemi i była obawa, że podczas
podnoszenia zwłok dojdzie do rozerwania skóry na głowie.
Na pytanie, czy nie można tego uznać za zacieranie śladów, prokurator odpowiada:
- To zbyt daleko posunięta hipoteza, bluza przecież była.
To, że pod głową, a nie na ciele ofiary, nie było istotne. Prokurator, której
zadaniem jest ustalenie faktów, dodaje: - Nie znam pani doktor, która
przyjechała na miejsce zdarzenia. Nie wiem, czy nosi okulary i w jakich
warunkach dokonywała oględzin.
II
Na policyjnych zdjęciach twarz księdza jest czysta i widać zasinienie w okolicy skroni. Ponieważ z zeznań lekarki pogotowia wynika, że ksiądz miał osmoloną twarz, nasuwa się prosty wniosek: do zdjęć go przebrano i umyto.
- Powołałam biegłego, by ustalił przyczynę
zasinienia na twarzy. Powiedział wprost, że to otarcie powstało w wyniku upadku
na podłogę – mówi prokurator.
Jednak z opinii biegłego, cytowanej przez tę samą panią prokurator w
postanowieniu o umorzeniu śledztwa z 15 listopada ub. r. czytamy:
„Powierzchniowe obrażenia na twarzy Józefa Jamroza powstały od działania z
niewielką siłą narzędzia lub narzędzi tępych, tępokrawędzistych albo od
uderzenia o takie narzędzia. Nie da się jednocześnie ustalić, w jakich
okolicznościach mogły powstać, jednak na pewno nie są one charakterystyczne dla
powstających przy zadawaniu celowych uderzeń takimi narzędziami jak pręt,
młotek.”
- O innych narzędziach biegły nie wspomina, a przecież narzędzia tępe to nie
tylko młotek lub pręt. Zdaniem mecenasa Jana Seweryna, pełnomocnika sióstr
nieżyjącego księdza, niejednoznaczne opinie należało pogłębić choćby poprzez
przesłuchanie biegłych.
- On się po prostu zaczadził w czasie snu. Nie
czuł temperatury. Ściany kancelarii, gdzie wybuchł pożar, były wyłożone
plastikowymi panelami. Bezpośrednią przyczyną zgonu nie było jednak zatrucie
substancjami chemicznymi, ale wyłącznie czad – twierdzi pani prokurator.
Zwłoki znaleziono jednak nie w łóżku, ale pod drzwiami kancelarii. Podczas
sekcji biegli z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu stwierdzili czarną sadzę
na ciele księdza, a także w nosie i ustach. Nie stwierdzili jej jednak w workach
spojówkowych oczu. A to nasuwa wniosek , że podczas pożaru miał zamknięte oczy.
Być może był nieprzytomny, być może ktoś go wcześniej obezwładnił ?
- Wykluczone. Ewentualnie mógł spać, a wybudzony iść po omacku do drzwi, z
zamkniętymi oczami, bo przy dużym zaczadzeniu pewnie go piekły – pani prokurator
jest pewna swego.
W postanowieniu o umorzeniu śledztwa rozszerza argumentację: Nie mogąc oddychać, oszołomiony pożarem i z każdym wdechem dotruwany tlenkiem węgla znajdującym się w atmosferze pożaru, poruszając się po omacku – mógł się zataczać i uderzać głową i twarzą o różne przedmioty, co mogło spowodować obrażania. (...) Nie można wykluczyć, że obrażenia te mogły powstać jako skutek upadku na podłogę i drgawek przedśmiertelnych, kiedy leżał już na podłodze.
III
Na zdjęciach wykonanych przez siostry podczas pogrzebu widać na twarzy księdza głębokie szramy na czole i w okolicy nosa. – Niektóre zniekształcenia powstają w wyniku sekcji zwłok – argumentuje prokurator. Być może obrażenia rzeczywiście powstały podczas sekcji. Brak dokładnych oględzin zwłok przez biegłego medyka na miejscu zdarzenia uniemożliwia jednak ostateczne rozstrzygniecie tej kwestii.
Przyczyną pożaru - jak wynika z ustaleń śledztwa
– był nieszczelny przewód kominowy na wysokości spojenia ściany podłogi w
kancelarii plebanii, czyli zwykła dziura w podłodze.
Jednak – co dziwne – nie ujawnili jej dokonujący oględzin bezpośrednio po
zdarzeniu strażacy i policjanci. Dopiero 4 stycznia, czyli prawie miesiąc po
pożarze, odkrył ją Zenon Rozkosz , przewodniczący skonfliktownej z proboszczem
Rady Parafialnej, rozwiązanej przez niego kilka miesięcy wcześniej.
- Gdy przyjechaliśmy na miejsce wypadku, pożar jeszcze nie wygasł. Panował
bałagan, wszystko było zalane wodą, strop nam się walił na głowę. Zrobiliśmy
oględziny wszystkich pomieszczeń, do których mogliśmy wejść – mówi prokurator. –
Byliśmy również w kancelarii. Dziury nie było widać. Szukając przyczyny pożaru,
wykluczyliśmy najpierw zaprószenie ognia od niedopałka papierosa – ksiądz nie
palił. Później odrzuciliśmy możliwość zapalenia od grzejnika elektrycznego. W
końcu badania fizykochemiczne obaliły też przypuszczenie, że nastąpiło zwarcie
instalacji elektrycznej.
Nikomu nie przyszło do głowy, aby szukać śladów
podłożenia ognia, chociaż niewiele wcześniej miejscowa prasa donosiła o toczącym
się postępowaniu w sprawie nadużyć finansowych w parafii, spowodowanych przez
członków Rady Parafialnej. Gazety spekulowały, że pożar wybuchł właśnie w
kancelarii, bo komuś zależało na zlikwidowaniu kompromitujących dokumentów. Dla
prokuratury nie był to najwyraźniej właściwy trop.
W wyniku pożaru parter i klatka schodowa plebanii zostały zniszczone prawie
całkowicie, ogień nie dotarł jednak na piętro i poddasze. Zginął 52 – letni
ksiądz, który był w parafii krótko – bo zaledwie od maja – ale uchodził za osobę
powszechnie szanowaną i lubianą. – Za troskę i życzliwość, którą nam okazał –
mówią parafianie.
IV
Spór z Radą Parafialną był w Jelczu powszechnie
znany. Za poprzednika księdza Jamroza w co trzecią niedzielę ofiarę na tacę
zbierali członkowie rady. Tego nie dało się nie zauważyć. Ludzie podejrzewali,
ze najpierw ktoś okradł plebanię, a potem ją podpalił.
- Braliśmy i to pod uwagę, dlatego do badań zabezpieczone zastały drzwi
wejściowe. Badano zamki. Mamy ekspertyzę, że były one otwierane oryginalnym
kluczem – zapewnia prokurator.
Zenon Rokosz decyduje się na rozmowę z
dziennikarzami w swoim domu. Nie szukamy go długo. Przypadkowi przechodnie
wskazują budynek z szyldem na ścianie: „Ślusarstwo. Awaryjne otwieranie kas
pancernych”.
-Ksiądz Józef Jamróz sam sobie przerabiał ogrzewanie, nas, jako Rady Parafialnej
nie zapytał o zdanie. No i co? Nie wytrzymał komin – tak tłumaczył przyczynę
pożaru były przewodniczący Rady Parafialnej.
Kocioł grzewczy został zamontowany na plebanii w
sierpniu 2001 roku. Jak ustalili biegli, był sprawny technicznie i posiadał
certyfikat wydany przez Laboratorium Badań Kotłów i Urządzeń Grzewczych w Łodzi.
Na podstawie informacji z Zakładu Usług Kominiarskich w Oławie ustalono, że nie
wykonano przeglądu przewodów kominowych i wentylacyjnych oraz nie było odbioru
urządzeń grzewczych. To jednak nadal nie rozstrzyga definitywnie przyczyny
pożaru.
Jak wynika z zeznań świadków, sezon grzewczy na plebanii rozpoczął się już we
wrześniu. Z relacji kościelnego, który równocześnie był palaczem, wynika, że
feralnego dnia dokładał do kotła o godzinie 18.00. Śledztwo nie odpowiedziało na
pytanie, dlaczego pożar wybuchł dopiero nad ranem. Nie został przesłuchany
policyjny ekspert z zakresu pożarnictwa, który uczestniczył w oględzinach i
również nie widział około 30 centymetrowej dziury w podłodze.
V
-W tej sprawie popełniono kardynalne błędy. Nie
zabezpieczono do specjalistycznych badań fragmentów muru, tynku i sadzy z
rejonu, w którym miało dojść do ulatniania się tlenku węgla. Ustalenia co do
stanu komina ograniczyły się praktycznie do przesłuchania kościelnego – zauważa
mecenas Jan Seweryn.
Po dogaszeniu pożaru policja zabezpieczyła zgliszcza plebanii taśmą. Wartościowe
rzeczy złożono w garażu. Jak okazało się, nie wszystkie.
-Co mogłam zabezpieczyć z płonącego budynku? Drzwi i instalację elektryczną. Nic
więcej nie było mi potrzebne. Jako prokurator zrobiłam wszystko, co do mnie
należało – tłumaczy Renata Procyk- Jonczyk. Po wygaszeniu pożaru policja nie
przeszukiwała piwnic, pierwszego piętra oraz poddasza. Zrobili to za nich
ludzie.
Dwa dni po pogrzebie księdza członkowie Rady Parafialnej pod wodzą Zenona
Rozkosza weszli do budynku i rozpoczęli poszukiwania.
-Tam wszystko było otwarte. Mimo taśmy, na
śniegu widoczne były różne ślady stóp. Ksiądz dziekan poprosił nas, żebyśmy
jakoś zabezpieczyli. Nic nie było zaplombowane, nie było ani okien, ani drzwi w
budynku. Drzwi wejściowe zabrano przecież do ekspertyzy. Wyszliśmy na pierwsze
piętro, co prawda nie było schodów, ale postawiliśmy drabinę. W worku foliowym w
szafie znaleźliśmy pieniądze. To była znacząca kwota. Zawieźliśmy je do
dziekana, u niego spisaliśmy protokół – mówi Zenon Rozkosz.
Kwota, którą znalazł Zenon Rozkosz, rzeczywiście była niebagatelna – chodziło o
20 tysięcy złotych. Aż trudno uwierzyć, że ktoś, kto – zdaniem Rozkosza –
plądrował wcześniej plebanię, nie znalazł ich. Organy ścigania o tym znalezisku
dowiedziały się dopiero 6 lutego 2002 roku, czyli niemal 3 miesiące późnej. A
protokół, o którym wspomina Rozkosz, spisany u dziekana, nosi datę 8 lutego 2002
roku.
Tej kwestii prowadzący sprawę nawet nie próbowali wyjaśniać, mimo że zeznania
przesłuchiwanych uczestników sprzątania były rozbieżne. Większość świadków
twierdziła, że nie wiedzieli o jakichkolwiek pieniądzach ujawnionych na plebanii.
Tak duża kwota z pewnością utkwiłaby im w pamięci, ponieważ ksiądz uchodził
wśród parafian za osobę żyjącą wyjątkowo skromnie.
-Pytałam Zenona Rozkosza, który znalazł
pieniądze, dlaczego nie zawiadomił organów ścigania. Powiedział mi wprost, że o
pieniądzach kościelnych głośno się nie mówi i dodał, że miał to zrobić ksiądz
dziekan – mówi prokurator, którą zadowoliło to wyjaśnienie.
Siostry księdza Jamroza są zbulwersowane. Pytają na jakiej podstawie obcy ludzie
przeszukiwali osobiste rzeczy księdza? Dlaczego policja, dokonująca oględzin na
miejscu zdarzenia, nie znalazła torby foliowej z pieniędzmi? Sugerują, że
pieniądze zostały podrzucone w momencie, kiedy o sprawie stało się głośno.
Dlaczego prokuratura nie wszczęła w tej sprawie dochodzenia? Ich zdaniem , tak
późne ujawnienie pieniędzy powinno być uznane co najmniej za utrudnianie
śledztwa.
Dlaczego akurat Rada Parafialna, którą wcześniej Józef rozwiązał, przeszukiwała
plebanię? – siostry nie ukrywały rozgoryczenia. Występując w postępowaniu jako
pokrzywdzone zeznawały, że po objęciu probostwa w Jelczu – Laskowicach brat
skarżył im się na duże zadłużenie parafii, mówił o brakach w kasie parafialnej
oraz o konfliktach z Radą Parafialną.
- Mówił nam, że nachodzą go niektórzy członkowie rady, którzy szantażują go w
celu wymuszenia na nim potwierdzenia wydanych zwiększonych kwot przy zakupie
wina mszalnego i komunikantów.
Ksiądz Jamróz zapowiedział na koniec 2001 roku
rozliczenie z Radą Parafialną, - pogróżki, zdaniem sióstr – nasiliły się.
Grożono mu, że nie dożyje końca roku – mówią panie Jamróz. – I nie dożył. Anna
powtarza: Przeczuwał tę śmierć ! Kiedy byłam u niego niecały miesiąc przed
pożarem , nie pozwolił mi przenocować. Wyjeżdżaj, mówił , bo oboje zginiemy.
O konflikcie z radą opowiadają nie tylko jego siostry. – Nie lubili się od
samego początku – twierdzi pani Maria, mieszkająca w pobliżu kościoła,
powtarzając funkcjonujące tu powszechnie opinie. Ksiądz Józef był zdziwiony, że
na tacę w kościele zbierają pieniądze cywile, którzy następnie wpłacają
pieniądze na swoje konto.
Instytucja trzeciej tacy, zdaniem Zenona Rozkosza , została wprowadzona przez
ks. Kijaka- poprzednika księdza Józefa, który zmarł w wieku 53 lat po ciężkiej
chorobie.
-W statucie rady jest powiedziane wyraźnie , że nie ma ona osobowości prawnej i
wszelkie decyzje finansowe – czy nam się to podoba, czy nie – podejmuje
proboszcz – wyjaśnia były przewodniczący Rady Parafialnej.
-W każdą trzecią niedzielę miesiąca członkowie rady zbierali pieniądze na tacę, a ksiądz ogłaszał potem ile zebraliśmy. Te pieniądze szły na konto rady, ale z przeznaczeniem na potrzeby kościoła i parafii. Jakieś remonty, szkółka niedzielna, zabawy dla dzieci, jasełka. Ksiądz Jamróz postanowił, ze rada nic nie ma do pieniędzy parafian, więc pogodziliśmy się z tym stanem rzeczy. Pieniądze zbierał ministrant albo kościelny, bo ksiądz sam chciał je liczyć. Nie mieliśmy nic do gadania.
VI
Rada Parafialna w Jelczu Laskowicach
ukonstytuowała się jeszcze za probostwa ks. Rudawskiego, poprzednika ks. Kijaka.
W założeniu miała wspierać proboszcza , ale zaczęła od donosu na swojego
pasterza.
-Ksiądz Rudawski ma około 70 lat. Prowadził parafię ponad 16 lat, ale pod koniec
był już tak chory, że zapominał się. Bywało, że nie miał kto odprawić pogrzebu –
mówi Rozkosz. – Jako nowa Rada Parafialna pojechaliśmy z tym problemem do
dziekana. Wtedy kuria dała mu roczny urlop, a do nas przysłała ks. Kijaka. Jakiś
czas mieszkali razem na plebanii, a potem kuria przydzieliła Rudawskiemu
mniejszą parafię.
Co tak naprawdę było przyczyną konfliktu z ks. Rudawskim? Być może fakt , że nie
zgodził się na lokowanie pieniędzy z trzeciej tacy na koncie Rady Parafialnej,
co zeznał w prokuraturze.
Rozkosz zapewnia, że współpraca z ks. Józefem
Jamrozem była normalna, czyli dobra, choć nie tak serdeczna jak z jego
poprzednikiem ks. Kijakiem. Wypytywany o konkrety, uzupełnia niechętnie: ksiądz
Jamróz pewne rzeczy inaczej widział niż my. W tej sytuacji nie było sensu
utrzymywania rady. I tak wszystkie decyzje podejmował ksiądz.
Prokurator Renata Procyk – Jonczyk mówi: - Przesłuchałam wszystkie osoby z Rady
Parafialnej. Wszyscy zaprzeczyli , że istniał konflikt z księdzem. Był natomiast
pewien incydent podczas malowania kościoła. Zdaniem członków rady, wykonawca,
którego wybrał ksiądz Jamróz, nie podchodził rzetelnie do swojej pracy. Nie
podobało się im to, bo właśnie za pieniądze Rady Parafialnej malowano kościół.
Wtedy ksiądz miał do przewodniczącego rady powiedzieć: Ja tutaj rządzę .
Przewodniczący się obraził , uważając, że w tej sytuacji nie widzi możliwości
dalszej współpracy. I to był ten cały konflikt.
Pani prokurator wie, że pieniądze pochodziły z
trzecich niedziel, lecz, jej zdaniem, zbierał je kościelny. – Rada nie chodziła
przecież po kościele. Jej członkowie nigdy nie zbierali pieniędzy – mówi z
przekonaniem. Tymczasem dla mieszkańców Jelcza - Laskowic rzucanie ofiary na
tacę niesioną przez członka rady w trzecią niedzielę było oczywiste.
Zarzuty sióstr księdza, dotyczące pogróżek, prokurator kwituje słowami: - Nikt
ich nie potwierdził ani też tego, że ksiądz był niespokojny lub czegoś się bał.
Wręcz przeciwnie, świadkowie mówili, że był spokojny, uśmiechnięty. Wszyscy
kochali go, bo był bardzo dobrym księdzem.
Co do sprzątania spalonej plebanii przez członków rozwiązanej Rady Parafialnej
prokurator twierdzi, że decyzja pochodziła od dziekana – gospodarza i
właściciela terenu.
-Budynek niszczał i trzeba było coś z nim zrobić. Większość rzeczy uległa
spaleniu, strażacy wyrzucali spalone przedmioty na dziedziniec. Cały parter
został poddany oględzinom, więc wiedziałam, że nie było tam nic, co by można
ukraść – wyjaśnia prokurator. – Wartościowe rzeczy zostały zabezpieczone w
garażu. Klucze oddaliśmy właścicielowi. To ksiądz dziekan podczas pogrzebu
poprosił członków rozwiązanej rady, żeby przeszukali pomieszczenia.
VII
Mimo twierdzenia pani prokurator, że na plebanii
nie było niczego, co można by ukraść, Zenon Rozkosz w nie wyjaśnionych dotąd
okolicznościach odnalazł – chyba bez specjalnego wysiłku- foliową torbę z
pieniędzmi.
Trudno znaleźć wiążącą odpowiedź na pytanie, dlaczego – mimo zapewnień o
zabezpieczeniu – plebania po pożarze była otwarta i dostępna dla wszystkich.
Jest to tym bardziej zdumiewające , że kilka miesięcy wcześniej prowadzone było
postępowanie w sprawie malwersacji finansowych w parafii pod nadzorem tej samej
Prokuratury Okręgowej w Oławie.
-Tamta sprawa nie miała żadnego związku z pożarem – prokurator Jonczyk jest o
tym przekonana. – Nie łączyła pożaru z malwersacjami. Tam były pewne
nieprawidłowości, ale jeszcze za życia poprzedniego księdza. Dochodzenie zostało
umorzone.
Postępowanie było prowadzone na wniosek Urzędu
Skarbowego z Wielunia w sprawie posłużenia się sfałszowanymi zaświadczeniami o
darowiznach na rzecz parafii. Chodziło o łączną kwotę ponad 40 tysięcy złotych.
Według prokuratury, dwie z trzech darowizn (najmniejsze) wpłynęły na konto
kościoła i na tej podstawie dochodzenie umorzono. Członkowie Rady Parafialnej ,
pytani przez nas o pieniądze, wzruszają tylko ramionami i mówią, że nic nie
słyszeli o darowiznach.
Spalona plebania została zburzona, a na jej miejscu wybudowano nową. Została
poświęcona 15 grudnia ubiegłego roku. Nowy proboszcz nie chce rozmawiać na temat
księdza Jamroza. – To nie moja sprawa – mówi. Przyszedł tutaj po jego śmierci.
Teraz głównym zadaniem jest odtworzenie zniszczonych podczas pożaru ksiąg
parafialnych. Nie powoływał nowej Rady Parafialnej , bo nie jest mu potrzebna.
Na skutek interpelacji ze strony kilku posłów prokurator generalny zlecił
Prokuraturze Apelacyjnej we Wrocławiu nadzór nad postępowaniem w sprawie
przyczyn pożaru i śmierci księdza.
Każda moja decyzja była kontrolowana. Mogę już powiedzieć, że zażalenie sióstr księdza Jamroza i ich pełnomocnika zostało oddalone – mówi nam prokurator Renata Procyk – Jonczyk.
W tej sytuacji zażalenie będzie rozpatrywał sąd.
Czas jednak mija i szanse na wyjaśnienie zagadkowej śmierci księdza Jamroza
maleją. Być może zostały one całkowicie zaprzepaszczone przez policję i
prokuraturę, które nie zabezpieczyły na miejscu zdarzenia ważnych śladów. Wiele
zostało zatartych i dziś już nie da się ich odtworzyć ani odzyskać.”
„Niezależnie od postępowania w sprawie śmierci ks. Jamroza prokuratura w
Strzelinie prowadzi odrębne postępowanie o zbezczeszczenie jego zwłok. Ksiądz
leżał na mrozie wiele godzin. Zdaniem rodziny – za długo.”